Brak produktów
Podane ceny są cenami brutto
Nowy produkt
Wyd. I, s. 122, format 148 x 210 mm, oprawa miękka lakierowana
ISBN 978 83 205 5899 9
CN 4905 91 00
PL
Ostatnie egzemplarze!
Data dostępności:
Janusz Wachowski (1948r.), absolwent Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych, studiował też polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim, zadebiutował w połowie lat 80-tych XX w. opowiadaniami drukowanymi w „Życiu Literackim”. Publikował również w „Tygodniku Kulturalnym” i „Twórczości”. W 1985 r. wydał w Wydawnictwie „Iskry” zbiór opowiadań pt. „Podpalacz”, a kilka lat później tom pt. „Zmierzch pułkowników”.
W 2019 roku nakładem Ludowej Spółdzielni Wydawniczej ukazał się trzeci tom opowiadań Autora „Nasz ostrowski celebryta” przedstawiający życie wielkiego miasta obserwowane przez starszego człowieka zafascynowanego współczesnością.
Prezentowany, czwarty tomie opowiadań Autora brawurowo i z nieprzeciętnym humorem (także tym „ogólnowojskowym) przedstawia jedną z elitarnych szkół oficerskich PRL-u. Działalność szkoły pokazuje przez pryzmat sukcesów i potknięć jej słuchaczy – podchorążych w czasie służby, a także w życiu prywatnym. To się czyta jednym tchem, z rozbawieniem, ale i z zadumą.
Ale żeby tak całą Szkołę podnieść na równe nogi w środku nocy? Nad czymś takim w ogóle się nie zastanawialiśmy. Nie wyobrażaliśmy sobie, żeby cała ta nasza fabryka oficerów (znaliśmy niektóre książki sławnego wówczas Kirsta), ale i Szkoła Chorążych, batalion czołgów do nauczania nas jazdy i czołgowych strzelań, także machina żywieniowo-mundurowa oraz Sztab Główny z Komendą na czele; że wszystko to nagle miałoby wygrzebać się z pieleszy i gdzieś przemieścić? Słyszeliśmy, że do rejonów alarmowych, ale one były tak tajne, że aż nie do uwierzenia.
A jednak zdarzyło się coś takiego na początku 1969 roku. Szkoła wprawdzie nigdzie nie wymaszerowała, została u siebie, tyle że wyszła
z budynków i przycupnęła w różnych dziwnych miejscach. 3. kompania szkolna zaległa pokotem za szeregiem budynków z basenem, stołówką i kinem Pancerniak; tam wrogie rakiety mitycznego wroga nie miały szans nas dopaść. Zaległa, umościła się na zziębniętej trawie w pobliżu Toru Przeszkód i czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Czekając na nie, zmrużyła solidarnie oko, z głowami na zdjętych plecakach. Dobrze nam było, niektórzy ziewali, inni chrapali, a wydarzenia jakoś nie chciały do nas przyjść. Za to po dwóch godzinach zjawił się dyżurny kompanii, jeden z nas, i powiedział, że już podobno po alarmie. A poza tym, dowódca kompanii miota się po korytarzu, grzebie w jakichś papierach, pyta podoficera dyżurnego, gdzieśmy wszyscy wypierdolili. Podoficer wysłał dyżurnego w poszukiwania, każąc mu kierować się zdrową intuicją. Romek Wyrzykowski z trzeciego plutonu, bo na niego padło, idąc przed siebie po omacku, zadał sobie proste pytanie: gdzie może zniknąć bez śladu stu trzydziestu chłopa z okładem. I trafił w dziesiątkę: polazł na tyły szeregowców za stołówką i kinem, ucieszył się, że nas widzi i wrzasnął:
- Tu jesteście, kurwa. A na kompanii Hurlak wyrywa sobie włosy z głowy.
Powlekliśmy się śladem Romka Wyrzykowskiego, z ulgą, że zakończyła się wreszcie ta alarmowa impreza. Której później nikt z nami nie omawiał. Coś było, ale już nie ma, więc nie ma o czym mówić. Ale w naszych podchorążackich głowach pojawił się domysł, że być może stał za tym wszystkim sam komendant Szkoły. Nie wykluczaliśmy, że ten cwany lis postanowił sprawdzić gotowość alarmową podległych mu hufców, przed czekającym go generalskim awansem. Jak się to wszystko udało, on tylko wiedział, nasz pan i władca. My ze swej strony cieszyliśmy się, że zrobiliśmy co do nas należało. Ukryliśmy się przed wrogiem starannie. Długo trwaliśmy
w tym ukryciu. I chyba o to chodziło, do diabła.
Po upływie bodaj miesiąca okazało się jednak, że chodziło zupełnie o coś innego. Którejś w pełni już wiosennej nocy obudziły nas świdrujące krzyki służby dyżurnej:
- Kompania alarm, alarm, alarm!
(fragment opowiadania „Pan Komendant”)
Na razie nie dodano żadnej recenzji.